Mówili, że nie będę mieć dzieci, a mam dwoje. Mówili nie donosisz, a oboje donosiłam. MówilI, straszyli wieloma rzeczami, a dziś? A dziś udają, że mnie nie znają.
O tym jak ciężko było mi zajść w ciąże już wiecie. Tak to ja uchodząca za bezpłodną. Do dziś lekarze patrzą na mnie jak na ufo, które nie wiadomo skąd ma dwoje dzieci. Możecie poczytać o tym TUTAJ i TUTAJ O tym jak miałam ciężką ciążę możecie przeczytać TUTAJ i TUTAJ, ile walki, nerwów i stresu to wszystko nas kosztowało,a o porodówkach, patologiach we Wrocławiu to książkę mogę napisać bo zwiedziłam je wszystkie. Jednak dziś nie o tym. Pamiętacie jak mimo przeciwności Lusia została donoszona, urodziła się 2 dni przed planowaną datą porodu. Jednak lekarze zepsuli nam poród. Nie słuchali, że lekarz prowadzący wpisał, że ma być cesarka. Nie słuchali jak mówiłam, że coś słabo ją czuje. Nie słuchali gdy mówiłam jak wyglądała ciąża. Przez ich błąd, przez ich podejście do mnie jak "matki wariatki" Lusia godzinę dusiła się w kanale rodnym.
Pomijam nawet fakt, że łożysko było w stanie krytycznym i rozpadło się przy porodzie, a położna która je widziała, była w szoku, że dziecko żyje, bo od miesiąca łożysko jej nie żywiło. Lusia urodziła się malusia jak okruszek miała 51cm, 3kg. Była fioletowa jak śliwka. Pamiętam jak wreszcie ją urodziłam, a ona nie płakała, nie oddychała. Widziałam jak położna z lekarzem odwracają ją do góry nogami, jak klepią w plecy i pupę, a ona nie reagowała. To były najgorsze sekundy, minuty w moim życiu. Kiedy wreszcie niczym kotek miaułknęła odetchnęłam, nie wiedziałam bowiem jaka droga mnie czeka. Leżała w inkubatroku. Mimo, iż ledwo co urodziłam nie było takiej siły, która by mnie zatrzymała na sali 2 piętra niżej. (przepełnione porodówki, odiweczny problem Wrocławia). Stałam przy tym inkubatorze i płakałam, ze szczęścia, że ją mam, że żyje. Lekarz który chciał ją usunąć mi w ciąży wiedział, że urodziłam, udawał, że nas nie zna. Lekarz który nie dawał szans, że ją donoszę udawał, że to o innej kobiecie myślał. I tak Lusia stała się cudem, cudem na cały oddział. Dziecko, które wszyscy skreślili w brzuchu, które tyle razy lekarze "uśmiercili" ono żyło. Co najgorsze nie moja ciąża, a poród, który został schrzaniony odcinął na niej piętno. Lusia nie była jak normalny niemowlak, ona leżała jak kłoda. Przez jej niedotlenienie miała problemy z napięciem mięśniowym, opóźnienie rozwojowe, problemy ruchowe, bezdechy. To był koszmar. Pierwszy rok to były wieczne wycieczki neurolog, fizjoterapeuta, kardiolog, laryngolog, alergolog, gastroenterolog. Masa badań i cierpień. Wiele nocy przepłakanych, szpital w którym rodziłam centralnie się na nas wypioł. W dokumentach Lusi zrobili przekręt wpisali jej 10 punktów w skali Apgar, mimo iż mieliśmy zdjęcia z sali porodowej sinego dziecka całego, zdjęcia z inkubatora.
Udawali debili, jakbym swój poród wyśniła, a zdjęcia były fotomontażem. My z mężem się nie poddaliśmy walczyliśmy. Rehabilitacja, badania pochłonęły każde oszczędności, sprzedawaliśmy co tylko mogliśmy, aby mieć na kolejne leki, leczenie. Mąż praktycznie całe dnie spędzał w pracy, aby nas utrzymać, aby mieć na lekarzy. Ucierpiało na tym nasze małżeństwo. Noce łez. Jednak walczyłam. Udało się Lusia wreszcie któregoś dnia, zaczęła raczkować, pamiętam ten dzień dokładn. ie, Dziecko, które przez błąd lekarzy miało nie chodzić, zaczęło raczkować w grocie solnej na wyjeździe wakacyjnym. To był cudowny dzień. Płakaliśmy z mężem, śmialiśmy się i tuliliśmy małą tak mocno. Po powrocie Fizjoterapeuta był w szoku. Zapaliła się nadzieja. Kolejne pół roku ćwiczeń i Lusia stanęła na nogi.
Chodziła, nieporadnie, ale chodziła. To był przełom. Mowa też rozwijała się późno, pierwsze słowo było jak milion w totka choć był to "cat". Ona była z nami mimo trudności w ciąży,trudności po porodzie ona walczyła i dawała tyle siły i radości. Teraz kiedy znów są problemy, kiedy każde przeziębienie stanowi mega zagrożenie dla niej, ona patrzy i uśmiecha się mówiąc "Mamo będzie dobrze, dam rade" Ja wiem, że da rade. Dziękuję Bogu, że ta mała istotka wybrała sobie mnie za mamę, że mogę doświadczać tej radości, siły, którą ona mi daje każdego dnia. Przewartościowała mi życie. Pokazała, że nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko takie, nad którymi trzeba bardziej popracować. Mam nadzieje, że ta siła, którą w sobie ma zawsze w niej będzie. Zawsze będzie wierzyła, że może osiągnąć wszystko. A jeśli kiedyś zapomni my jako rodzice o tym jej przypomnimy. Nie wiem też co przyniesie jutro. Ile jeszcze badań, leczenia (teraz wzrostu, alergii) ją czeka. Wiem, że będę z nią trwać, bo kocham ją nad życie.
Znam nie jedną osobę, której mówiono,że nie będzie mogła mieć dzieci, a ma. Dlatego nie można NIGDY się poddawac i zawsze mieć wiarę, nadzieję!:)
OdpowiedzUsuń