Najgorszy dzień w moim życiu...

Dziś przez te nocne bóle brzucha, wróciły koszmarne wspomnienia. Pamiętam dokładnie każdy detal tam tego dnia. Była niedziela, wszystko przygotowane na przyjazd moich rodziców, mieliśmy im powiedzieć, o ciąży. Radość, troszkę stresu. Wstałam około 7. A o 8 zaczął się koszmar najgorszy z możliwych. Dostałam krwotoku nie takiego, że plamienie w ciąży. Tylko takie jakby ktoś odkręcił kran, lało się równo. Piotr zadzwonił po pogotowie, przyjechało, nic nie mówili, zabrali do pobliskiego szpitala, siedziałam na wózku z masą podkładów. Płakałam, nie mogłam się uspokoić. To czekanie na lekarza, który miał mnie zbadać mimo, iż trwało krótko mnie wydawało się, że mijają godziny. Błagałam, żeby ratowali, pomogli mojemu dziecku. Nikt nic nie mówił. Przyszła pielęgniarka ratownik szeptał do niej co mi dolega, popatrzyła na mnie, słowem się nie odezwała. Wreszcie pojawił się lekarz, wykonał USG. Dalej trwała cisza, myślałam, że oszaleje. Nagle informacja "Proszę się uspokoić dziecko jeszcze żyje." Z początku dotarło do mnie tylko to, że żyje. Dopiero kiedy wieźli mnie na oddział, dotarło do mnie, całe zdanie wypowiedziane przez lekarza, znów wrócił strachy o życie dziecka. Tak długo się starałam, nie mogę go teraz stracić. Przyjmowałam tonę leków luteiny 3x2, duphaston 2x1, jakieś czerwone małe, jakieś niebieskie, nazw już nie pamiętam. Do tego kroplówki i leki na uspokojenie, które powodowały senność. Pod koniec dnia przyszedł lekarz. Teraz dopiero dowiedziałam się, co się stało. Okazało się, że torbiel, który rośnie razem z Lusią spowodował krwawienie, do tego pojawiły się krwiaki, które niestety krwawiły. Zatrzymali krwawienie, kazał leżeć i czekać do następnego dnia czy uda się uratować dziecko. Byłam załamana. Rodzicom zamiast powiedzieć o tym, że będą dziadkami, biedny Piotr musiał powiedzieć, że jestem w szpitalu i jestem w ciąży. Oczywiście zamiast wesprzeć jego i mnie spotkaliśmy się z krytyką i wyzwiskami, że spotkała nas kara bo dziecko poczęliśmy przed ślubem. W cale ich nie obchodziło, że nawet najmniejszy stres może spowodować, że stracę dziecko. (Ślub był od roku zaplanowany na 1 marca, dokładnie za niecałe 2 tygodnie miała odbyć się ceremonia) To był koszmarny dzień. Kiedy rodzice sobie poleźli płakałam, Piotr trzymał mnie za rękę, uspokajał. Choć jemu też było ciężko, tylko, że on nie okazuje aż tak bardzo emocji. On je chowa w sobie, kumuluje. Następnego dnia na szczęście na usg okazało się, że dziecko żyje, że jest spora nadzieja, ale muszę tu zostać do porodu. Więc leżałam, byłam szczęśliwa, że dziecko żyje i jest nadzieja, że je donoszę i urodzę. Tylko to się liczyło. Choć było cholernie ciężko leżeć w szpitalach (zwiedziłam wszystkie we Wrocławiu). Najgorsza była ta samotność, zamiast cieszyć się z Piotrkiem ciążą, to byłam sama. On chodził do pracy starał się jak mógł, odwiedzał czasem przed pracą na chwilkę czasem chwilę po pracy. To było straszne. Nie mieliśmy oparcia w nikim, nikt nas nie rozumiał, za to wszyscy krytykowali. Dziś jednak po mimo tej strasznej ciąży (jeszcze było kilka momentów grozy). Mimo walczenia o każdy dzień dłużej, by ją utrzymać w brzuchu, wiem, że zrobiłam kawał dobrej roboty. Dziś mam Lusię, ona biega koło mnie i woła mama. Jednak nie chciałabym po raz drugi przechodzić tego strachu i walki w tej ciąży obecnej. Tym bardziej, że teraz już mam jednego bombelka w domu i nie mogę tak po prostu się położyć na resztę miesięcy w szpitalu. Nie mam z kim jej zostawić. Jednak się nie poddam. Wierzę , że ta sytuacja z nocy to wynik stresu z pracy lub przemęczenia i będzie dobrze. Muszę chwytać się każdej iskierki nadziei bo inaczej zwariuje. Trzymam również kciuki za wszystkie mamusie, które teraz są z brzuszkami, abyście nigdy nie musiały walczyć o nienarodzone jeszcze dziecko.


Komentarze

  1. Kochana trzymam kciuki i przesyłam moc pozytywnej energii!!! Będzie dobrze, wypoczywaj i nie martw się! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuje nawet nie wiesz ile takie wsparcie znaczy :)

      Usuń
  2. powiem tak: w mojej 4 ciąży (drugiej donoszonej) czułam się również nie za dobrze. Częste bóle brzucha- do tego praca i opieka nad dzieckiem nie powodowały że czułam się bezpiecznie i pewnie, że tym razem się uda. Ale udało się. Pomimo tych trudnych chwil, pomimo tych o wiele za wczesnych skurczy (pierwsze dostałam w maju- poród był we wrześniu, kolejne w lipcu i to 2 razy) udało się i dziś mam dwa skarby. Lekarka stwierdziła że kolejne ciąże są właśnie "bardziej dokuczliwe". Mam nadzieję że u Ciebie też skończy się tylko na tym chwilowym strachu i nic dzieciątku nie zagrozi. Trzymam mocno za Was kciuki :* :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Podobał Ci się wpis? To super! Pozostaw po sobie ślad, aby zmotywować mnie do dalszego pisania :)