Wolny dzień rodzinnie spędzony

No o rozwoju dużo pisać można, jednak wszyscy piszą to samo. Ja patrzę na to inaczej, bo Lusia nie idzie w tempie książkowym, a swoim. Ćwiczymy dzielnie vojtą o czym wiadomo, lecz najważniejsze, że są postępy. Ostatnio pauza nastała bo popraw nie było widać, a tu taka niespodzianka. Skok rozwojowy dziś nastał i miałam powód do świętowania. Lusia zaczęła pełzać niczym komandos i tyłek do góry podnosi. Lecz to nie koniec niespodzianek. Ponieważ piękna była pogoda i wolny cały dzień. Trzeba było korzystać. Dawno całą Trójką a w sumie Czwórką z psem. Nie spędzaliśmy tak czasu razem. Sami dla siebie. Oj jak cudownie znów było tak wspólnie bez nikogo. Lubimy towarzystwo, żeby nie było, ale jak wiecie każdy czasem potrzebuje tak czasu z rodziną sam na sam spędzonego. Wtedy mamy okazje zacisnąć więzi nasze, zbliżyć się do siebie. Więc plan był prosty. Najpierw do kościoła, potem procesja, a potem ogródek. Oj grillowanie było pierwsza klasa. A Lusia jak to ona wszystko zbadać musiała. Mrówkę najpierw podziwiała, potem ją opluła, choć chciała podmuchać, na końcu niestety ją zgniotła. Trawę też skubała, a gdy Ciapek obok niej poleżeć chciał w cieniu po cichaczu się zbliżyła i ogon zaczęła mu skubać. Boże ile ten pies ma do niej cierpliwości. Myśmy karkówką się zajadali a Lusia miała warzywa na parze gotowane, ale żeby nie było z Ciapkiem i już rozgniecioną mrówką się podzieliła marchewką.
Taka mała uwaga, ja uważam, że dziecko powinno kontakt mieć z przyrodą taki bezpośredni. Ja rozumiem kleszcze, komary, pająki i co tam jeszcze żyje. No, ale jak ma się nauczyć, że trawa zielona, nie dojedzenia, a do siedzenia służy. Kwiatek pachnie i ładnie wygląda. Jeszcze nad empatią do małych robaczków muszę popracować u Lusi, aby następnym razem przeżyła mrówka z nią bliskie spotkanie.


Komentarze